Tegoroczny sezon letni w Tatrach rozpoczęłam naprawdę z przytupem, bo wejściem na Ganek. Jest to szczyt pozaszlakowy w słowackich Tatrach Wysokich. Pozaszlakową turystyką interesowałam się już od dawna, długo pozostawała ona jednak tylko w sferze marzeń. Wreszcie w zeszłym roku udało mi się wejść na Baranie Rogi, natomiast Ganek był moim drugim pozaszlakiem. Ale nie zachęcam nikogo do naśladowania moich poczynań bez odpowiedniego przygotowania merytorycznego i technicznego. Należy pamiętać, że szczyty, gdzie nie prowadzi znakowany szlak górski są możliwe do odwiedzenia legalnie dla zwykłego turysty w towarzystwie przewodnika.
Jedyna droga o wycenie 0/+0 czyli bez użycia liny prowadzi przez Dolinę Złomisk, która w dolnej części wygląda jak brama do baśni, a w górnej nabiera surowego, wysokogórskiego charakteru. Generalnie nazwa doliny pochodzi właśnie od skalnych złomów, którymi jest zawalona, a mówiąc bardziej po ludzku, zanim zaczniemy piąć się do góry stricte na Ganek, musimy trochę poskakać po tych ogromnych głazach, które rano, przy wchodzeniu uwielbiałam, a po południu przy schodzeniu nienawidziłam.
Przed wycieczką czytałam trochę o Ganku, o słynnej bardzo eksponowanej części grani od Gankowej Przełęczy na szczyt, toteż już niżej w trakcie podejścia uderzały mnie takie “strzały adrenaliny”, mimo braku tego typu utrudnień w rejonie, gdzie wtedy byliśmy. Myślami byłam już wyżej, przygotowywując się mentalnie na ujrzenie tej otchłani. W efekcie, dochodząc na przełęcz i spoglądając na to, co widać po drugiej stronie, nie czułam strachu, a bardziej ekscytację. Trochę bałam grani, która wciąż była przed nami, jednak strach jest bardzo potrzebny – jest kreatywny, zmusza do uważności, ratuje życie. Jest czymś innym niż lęk, który paraliżuje i nie pozwala iść dalej.
Na Gankowej Grani
Po krótkim odpoczynku na Gankowej Przełęczy rozpoczynamy przejście grani. Po prawo lufa, po lewo lufa. Subiektywnie teren przypomina mi trochę grań Banikova. Uwielbiam tamten rejon Tatr i polecam, gdyby ktoś nie był. Na Banikova prowadzi znakowany szlak i razem z Rohaczami, Pachołem, Spaloną Kopą, granią Skrzyniarek i Salatynami tworzy tzw. Orlą Perć Tatr Zachodnich. Dla bardzo wprawionych, wytrawnych turystów górskich ta trasa jest możliwa do zrobienia w jeden dzień. Ja robiłam ją na 3 razy i było to rozłożone w czasie.
Wracając jednak do Ganka… Najtrudniejszym momentem, pod warunkiem, że ktoś nie ma lęku wysokości, jest skalna, lekko pochylona płyta tuż przed szczytem. Zdecydowaliśmy się w tym miejscu zastosować asekurację, bo mieliśmy ze sobą linę i każdy z nas posiadał uprząż, ale da się ten fragment pokonać na żywca. Asekuracja służyła nam po prostu jako dodatkowe zabezpieczenie, głównie psychiczne ;).
Pogoda tego dnia miała być słoneczna, jednak jak to w górach, trudno cokolwiek sprognozować, więc nad szczytami zebrały się chmury, które nie zasłaniały widoków, jednocześnie chroniąc od słońca. Mnie taka aura pogodowa bardzo odpowiada, bowiem jestem zimnolubna i nie przepadam za ostrym słońcem. Ze szczytu Ganka jest piękny widok na Wysoką, Rysy, czy Gerlach. Generalnie bardzo polubiłam tę górę, szczególnie podoba mi się widok na przepiękną, monumentalną Galerię Gankową widoczną z Przełęczy Waga, oddzielającą Rysy od Ciężkiego Szczytu.
Wejście na Ganek sprawiło mi także dużo satysfakcji, bo nie jest to taki prosty do zdobycia szczyt. W trakcie wycieczki towarzyszyło mi uczucie, które często miewam w górach wysokich – że bardzo dobrze się tutaj czuję, że jest to moje miejsce na Ziemii, że jestem tu, gdzie być powinnam. Szczególnie bliskie memu sercu coraz bardziej stają się pozaszlaki, gdzie dociera niewielu turystów i rzadko jest są to przypadkowi turyści. Raczej są to koneserzy górscy. Będąc w takich miejscach czuję, że to jest to czego ja w górach szukam – ciszy, widoku monumentalnych, groźnych skał i emocji jakie daje kontakt z ekspozycją.
Trudne zejście
Droga na Ganek nie jest długa w sensie pokonanych kilometrów, ale trudności techniczne sprawiają, że czas potrzebny do jej pokonania znacznie się wydłuża. Przy wchodzeniu oraz schodzeniu trzeba czynnie używać nie tylko nóg, ale i rąk. Dla mnie najtrudniejszy fragment to nie była wcale grań, ale rynna, którą schodziliśmy z powrotem do Doliny Złomisk. Im bardziej stroma się stawała, tym trudniej było mi nią schodzić. W pewnym momencie się zacięłam i zestresowałam, ale pomógł mi jeden z towarzyszy i udało mi się pokonać ten trudny fragment. W dolinie czułam już mocne zmęczenie, a trzeba było przecież znowu przedrzeć się przez te głazy. Szło mi mozolnie, a gdy w końcu zeszłam w niższe partie doliny, to czułam jakbym miała ręce i nogi z waty. Ledwo się trzymałam w pionie, moje mięśnie były wyczuwalnie nadwyrężone. Moi towarzysze popędzili na przód, a ja nie miałam siły ich gonić. Szłam swoim tempem i naprawdę kilka razy myślałam, że nie dojdę do parkingu. Czułam tak duże wyeksploatowanie własnego ciała, że prawie się słaniałam. W dodatku skończyła mi się woda i czułam ogromne pragnienie, które udało mi się zaspokoić dopiero w Zmarzłym Potoku, niedaleko schroniska, gdzie był wygodny dostęp do jego brzegu.
Przy schronisku zalała mnie fala rozmaitych emocji i zaczęłam płakać. Nie wiem czemu, po prostu łzy popłynęły mi po policzkach. Byłam tak okrutnie wymęczona, że każdy krok sprawiał mi ból. Ganek mnie sponiewierał! Mimo, że myślałam (schodząc w dół), że nie przeżyję, to przeżyłam i po tej wyprawie nastąpił przełom. Jaki? O tym opowiem w kolejnych postach, już wkrótce ;).
Jaka była Wasza najtrudniejsza górska lub nie-górska wyprawa? Zachęcam do dzielenia się doświadczeniem w komentarzach ;).
Brak komentarzy