Pewnego lipcowego popołudnia, pewnie była to środa, albo czwartek, postanowiłam wystosować post na grupach faceboowych, aby znaleźć towarzyszy oraz cel kolejnej, najlepiej pozaszlakowej wycieczki. Nie miałam jednak żadnego konkretnego planu, więc mój post był bardzo ogólnikowy, a takie posty nie są najlepszym przyciągaczem. Straciłam już nadzieję, że uda mi się gdzieś pojechać, gdy nagle jednak ugadałam się z kimś z grup. Pojechaliśmy w dwie osoby, a planem była Wysoka – dwuwierzchołkowy szczyt w kształcie litery “M” w słowackiej części Tatr, oddzielony od Rysów przełęczą Waga oraz Rumanową przełęczą od Ganka. Niektórzy uważają, że Wysoka to najpiękniejszy szczyt Tatr.
Dojście do Chaty pod Rysami
Pogoda rano zapowiada się dobrze. Dolina Mięguszowiecka prezentowała się pięknie. W niższych partiach porośnięta lasem, później kosodrzewiną, a następnie pięknie ukwieconymi o tej porze roku trawkami. A wyżej to już tylko skały. No i właśnie, im wyżej i bliżej Chaty pod Rysami byliśmy, tym większe obserwowaliśmy zachmurzenie, a właściwie wszystko było szczelnie pokryte przez mgłę. Być może wstyd się przyznać, ale nie będąc w tym miejscu nigdy wcześniej, błędnie myślałam, że Wysoka znajduje się tam gdzie Rysy, a Rysy tam gdzie Wysoka – zakładałam, że ich położenie jest odwrotne niż w rzeczywistości. Idąc górnym piętrem Doliny Mięguszowieckiej, niedaleko Chaty pod Rysami kiełkowała we mnie myśl, że nie zdobędę dziś Wysokiej, że w tak gęstej mgle jest to po prostu nierozsądne. Że mogłabym się nazwać pozaszlakowcem, ale początkującym, nie obytym jeszcze dostatecznie dobrze z tego typu doświadczeniem w górach. W dodatku okazało się, że byłam na większej ilości pozaszlaków, niż mój towarzysz, więc tym bardziej nie czułam się na siłach, żeby tam iść.
Rozdzielenie sił
Gdy doszliśmy do schroniska i zobaczyłam zastany tam warun, definitywnie zrezygnowałam z planu pierwotnego i wymyśliłam alternatywny – Rysy, na których wcześniej jeszcze nie byłam. Na Rysy można wejść zarówno od strony polskiej, jak i słowackiej, przy czym polska uchodzi za dużo trudniejszą, ale nie wiem tego z autopsji, bo jeszcze miałam okazji spróbować. Przy Chacie pod Rysami zorientowałam się także, że przeciekł mi bukłak i zmoczył całą dolną część mojego plecaka oraz co gorsze – moje spodenki. W rezultacie miałam mokry cały tyłek, dosłownie jakbym narobiła w gacie.
Weszłam do środka schroniska w celu ogrzania się, mój towarzysz został na zewnątrz. Po jakimś czasie dołączył do mnie i oznajmił, że idzie na Wysoką. Nie miałam prawa go powstrzymywać, ale wyraziłam swoje zdanie. Zadałam mu także całkiem niegłupie pytanie, mianowicie co mam zrobić jeśli nie wróci? Odpowiedział, że gdyby nie wrócił do którejś tam, ustalonej godziny to mam zejść na dół i poszukać transportu, ale generalnie on zawsze wraca. No, a co z wezwaniem pomocy? Miałabym zataić fakt, że wiem, że poszedł w góry i nie wrócił? Ze względu na panującą aurę zakładałam każdy, nawet najgorszy scenariusz i uważam moją postawę za racjonalną.
Na przełęczy Waga
On poszedł, ja zostałam. Wyczekiwałam ewentualnego polepszenia warunków pogodowych, żeby pójść na Rysy. W międzyczasie podejmowałam dwie próby cierpliwości podczas stania do najbardziej popularnej toalety w Tatrach. Za pierwszym razem zrezygnowałam z powodu zimna, za drugim razem wyczekałam swoje z racji coraz większego parcia na pęcherz. Stojąc do kibelka i łapiąc na chwilę zasięg dostałam też parę wiadomości od mojego szalonego towarzysza, że żyje i ma się dobrze. Potem wysłał jeszcze mi zdjęcia ze szczytu i wtedy zaczęłam trochę żałować, że nie podjęłam ryzyka – ale przecież góry się nie przewracają, jeszcze tam wrócę.
Gdy pogoda zaczęła się polepszać ruszyłam w kierunku przełęczy Waga, a gdy na niej stanęłam i ujrzałam po drugiej stronie przepiękną, majestatyczną Galerię Gankową, to nogi się pode mną ugięły. Dawno nic mnie tak w górach nie urzekło, jak właśnie tamta ściana, tak dalece charakterystyczna, że nie do pomylenia z żadnym innym miejscem. Stałam, wpatrując się w nią jak zaczarowana. A potem poprosiłam inną turystkę o zrobienie mi zdjęcia.
Przy okazji przeanalizowałam trawers po zboczach Ciężkiego Szczytu, do przełęczy pod Kogutkiem – jest to pierwszy odcinek pozaszlakowej trasy na Wysoką. Przeanalizowałam na przyszłość, bo zamierzam tam wrócić. Tym jednak razem skręciłam w lewo – w kierunku Rysów, wielokrotnie, podczas podejścia na szczyt oglądając się za Wysoką i Gankową Galerią.
Rysy Polskie i Słowackie
Przez Rysy oraz inne okoliczne wierzchołki przewalały się chmury, co tworzyło wyjątkowy klimat, który lubię. Na polskim szczycie byłam we mgle, a gdy przeszłam na słowacki, to na chwilę chmury ustąpiły, żeby zrobić miejsce na kolejne. Polskie Rysy cieszyły się większą popularnością niż słowackie – wiadomo, Rysy to NAJwyższy szczyt w Polsce, a wszystko co ma przedrostek “naj” przyciąga ludzi jak magnes. Wielu turystów marzy o wejściu na nie, ja nie marzyłam, ale weszłam, stało się to zupełnie przypadkowo i naturalnie.
Posiedziałam chwilę na jednym i drugim wierzchołku, pogadałam z przypadkowo spotkanymi turystami – gdy jest się samemu w górach, częściej zagaduje się innych. Gdy schodziłam spotkałam mojego niesfornego towarzysza, który także postanowił wejść na Rysy, jako dodatek do zdobytej wcześniej Wysokiej. Cieszyłam się, że udało mu się bezpiecznie wrócić z tej eskapady i nie muszę wzywać ratowników oraz męczyć się z konfliktami moralnymi. Spotkaliśmy się ponownie przy Chacie pod Rysami i zaczęliśmy schodzić.
Powrót Doliną Mięguszowiecką
Szczerze powiedziawszy schodzenie nigdy nie było moją domeną. Zawsze bardziej wolałam wchodzić. Od czasu wycieczki na Ganek, która prawie wykończyła mnie na śmierć coś się jednak zmieniło. Poczułam, że w ogóle nie jestem zmęczona tym wejściem na Rysy, jakbym nigdzie się dziś nie ruszała. Jakbym wstała wyspana w Dolinie Mięguszowieckiej. Poczułam power i zaczęłam iść coraz szybciej, a potem zbiegać. Zbieganie z gór polecało mi parę osób, ale nigdy nie czułam się na siłach będąc wyeksploatowaną po całym dniu wymagającego trekkingu. Teraz jednak miałam energię, postanowiłam spróbować i… wkręciłam się. Skakałam z kamienia na kamień, wyprzedzałam innych, wolniej idących turystów, co mi się wcześniej nigdy nie zdarzało (raczej to ja byłam wyprzedzana), a mój towarzysz biegł za mną. Poczułam zajawę i prawdziwą przyjemność.
Niestety w pewnym momencie moja pewność siebie w zakresie górskich zbiegów runęła na glebę razem ze mną… poślizgnęłam się na kamieniu, wyrąbałam oba kolanami w głazy, a ramieniem i twarzą w podłoże. Mój plecak docisnął mnie do podłoża, a następnie prawie stoczyłam się po zarośniętym zboczu xD. Mój towarzysz pomógł mi wstać, ale zrezygnowałam z dalszego zbiegania i potulnie, wolnym krokiem spowodowanym przez bolicoś tam i ówdzie, schodziłam aż do samego parkingu.
Po tej wycieczce zostały mi na pamiątkę dwa dorodne siniaczki, po jednym na każdym kolanie oraz jedno zadrapanie. Nosiłam te trofea później z godnością przez kilka tygodni ;).
1 Comment
Gdzie warto pójść z Morskiego Oka? - Świat mnie wzywa
8 lutego, 2023 at 8:51 pm[…] Dla mniej wprawionych turystów możliwe jest obejście tego stawu dookoła oraz wejście nieco wyżej, nad Czarny Staw pod Rysami. Stamtąd wiedzie szlak na Rysy oraz na Przełęcz pod Chłopkiem. Być może trudno w to uwierzyć, ale nie przeszłam jeszcze żadnego z nich. Słyszałam natomiast, że droga wiodąca na Przełęcz pod Chłopkiem jest eksponowana i trudna. Rysy także dużo łatwiej zdobyć od słowackiej strony i opis mojego wejścia właśnie tą drogą znajdziecie tutaj. […]