Na wstępie chciałabym wyraźnie zaznaczyć, że nie namawiam nikogo do schodzenia ze szlaków w Tatrach, zwłaszcza bez odpowiedniej wiedzy, doświadczenia oraz bez wykupionego górskiego ubezpieczenia na wypadek gdyby… przy okazji chciałabym również przypomnieć, że na Słowacji wybierając się gdziekolwiek, nawet na szczyt szlakowany, należy wykupić ubezpieczenie, bo każda ewentualna akcja górska jest płatna. Akurat dobrze się składa, że o tym wspominam, bo właśnie niedawno przedłużyłam na kolejny rok swoje członkostwo w Alpenverein i to jest chyba najbardziej popularne ubezpieczenie wśród pozaszlakowców, działa na całym świecie do 6000 m.n.p.m. To oczywiście nie jest reklama, albo inaczej – to jest bezpłatna reklama, moje prywatne polecenie. Jeśli ktoś dużo chodzi po górach poza Polską, to się opłaca i jest wygodne, gdyż nie trzeba za każdym razem pamiętać o wykupieniu ubezpieczenia, a ponadto otrzymuje się również przywileje w postaci zniżek na noclegi w wielu schroniskach.
Szatan – wejście od strony Doliny Młynickiej
Moje doświadczenie pozaszlakowe jest niewielkie, a Szatan był moim 3 pozaszlakiem w Tatrach i jednocześnie najłatwiejszym jak do tej pory. Tego dnia, rano pogoda była niejednoznaczna, w niższych partiach i dolinach słoneczna, zaś szczyty spowijały chmury. Nawet w pewnym momencie, gdy wchodziliśmy na ścieżkę prowadzącą do podejścia, zaczął kropić deszcz, ale było to przejściowe i trwało kilka chwil.
Samo podejście na Szatana jest proste, zarówno pod względem orientacji, jak i trudności technicznych, z wyjątkiem jednego miejsca, które można pokonać na dwa sposoby. Natomiast sama ścieżka jest tak oczywista i dobrze widoczna, że właściwie nie ma opcji, żeby tam pobłądzić. Z tego względu Szatan jest chętnie wybierany przez mniej doświadczonych pozaszlakowców jako szczyt inicjujący fantastyczną przygodę z pozaszlakami.
W czasie podejścia towarzyszyły nam przewalające się chmury, które raz odsłaniały widok, raz zasłaniały, ale generalnie im bliżej szczytu byliśmy, tym mniej widzieliśmy. Gdy doszliśmy na przełęcz (niestety nie wiem czy nazywa się ona Szatania Przełęcz, czy Przełęcz nad Czerwonym Żlebem, może ktoś z Was wie?) i popatrzyliśmy na drugą stronę, w kierunku Doliny Mięguszowieckiej, to nie zobaczyliśmy nic… nic prócz gęstych chmur szczelnie zakrywających widok.
Szatan – podwójne szczytowanie
Tak samo rzecz miała się na szczycie. I właśnie wtedy puściłam w eter intencję, aby choć na chwilę rozchmurzyło się nieco. Naczytałam się bowiem wcześniej w Internecie, że widoki z Szatana uchodzą za jedne z najrozleglejszych i że warto to zobaczyć i przeżyć. Tymczasem, gdy dotarliśmy na szczyt, jedyne co ujrzeliśmy, to ledwo widoczny zarys drugiego wierzchołka Szatana – bo ma on dwa szczyty.
Na spełnienie mojej intencji nie musieliśmy długo czekać, a efekty przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Niech zamiast mnie przemówią te zdjęcia 😍
Powtarzałam to już wielokrotnie, ale wprost uwielbiam taką aurę pogodową. Jest piękna, nieoczywista i zmienia się z minuty na minutę. Te chmury przelewające się przez szczyty wyglądały magicznie, a ja czułam się bardzo szczęśliwa, że moja intencja została wysłuchana.
Później przeszliśmy także na drugi szczyt Szatana, zrobiliśmy zdjęcie przebywającym tam Słowakom oraz poprosiliśmy, żeby w ramach rewanżu oni zrobili wspólne zdjęcia nam 🙂.
Im bliżej było południa, tym pogoda się poprawiała, impresje chmur zanikały, niebo robiło się coraz bardziej klarowne, więc schodziliśmy już w pełnym słońcu i o pełnej widoczności. Gdybyśmy przybyli na miejsce później, mieliśmy stabilną, słoneczną pogodę, ale ominąłby nas ten magiczny spektakl chmur, więc bardzo dobrze się złożyło, że byliśmy w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie 😀. To była bardzo udana wyprawa.
Brak komentarzy