Atrakcje naturalne to zdecydowanie najmocniejsza strona Słowenii. Aż trudno uwierzyć, że na tak małym obszarze, podobnym powierzchniowo do jednego polskiego województwa, matka natura zdołała upchać tyle cudów. Tyle lasów, rzek, jezior, gór i wąwozów. I o tej ostatniej, nazwijmy to „kategorii” będzie dzisiejszy post.
Spodziewam się, że wąwozów w tym kraju jest więcej, ale na większości innych blogów podróżniczych i stron poświęconych podróżowaniu, wymieniane są dwa: Tolmin i Vintgar. Byłam w obu i chciałabym się z Wami podzielić swoją subiektywną opinią na ich temat.
Wąwóz Tolmin
Wejście z tego co pamiętam kosztuje 8 €, parking kolejne kilka euro, ale można uniknąć opłaty, parkując kilkaset metrów wcześniej i dochodząc do samego wąwozu z buta. Przy wejściu oprócz biletu dostaje się mapkę zwiedzania.
Już po przebyciu pierwszych kilkudziesięciu metrów rzuca się w oczy niezwykły, turkusowy kolor rzeki Tolminki. Wąwóz jest malutki, ma zaledwie 200 metrów, ale jest niezwykle malowniczy, zwłaszcza w tym miejscu:
Niestety droga w pewnym momencie się kończy i trzeba zawrócić do mostku i kierować się schodami do góry. Wąwóz zwiedza się najpierw dolną ścieżką, potem górną, gdzie przechodzi się zawieszonym wysoko Diabelskim Mostem. Po drodze udostępniona do zwiedzania jest także Jaskinia Dantego, ale akurat podczas naszej wizyty była zamknięta.
Generalnie rzecz ujmując miejsce jest cudowne, wywarło na nas duże wrażenie. Mimo konieczności wchodzenia po schodach, zwiedzenie go nie wymaga dużego wysiłku, a po drodze jest mnóstwo powodów do postoju w celu zrobienia zdjęcia lub przeżywania zachwytów 😉
Wąwóz Vintgar
Tutaj bilet jest nieco droższe, niż w przypadku Tolmina i kosztuje około 10 €. Przybyliśmy na miejsce wcześnie rano, gdyż nocowaliśmy na parkingu z tyłu wąwozu. Bo wąwóz, jak się okazuje jest jednokierunkowy, mimo że mógłby być dwukierunkowy, infrastruktura turystyczna jest do tego przystosowana.
No i mimo wczesnej pory przybycia, nie ominęliśmy wycieczki azjatyckich turystów. Ich cechą charakterystyczną jest częste robienie zdjęć wszystkiemu i wszystkim, więc na początku snuliśmy się między nimi, ale gdy w końcu wyprzedziliśmy ich oraz wszystkich innych obecnych tam ludzi, zrobiło się luźniej, tzn. mniej tłoczno. Turystów w Tolminie było zdecydowanie mniej, a oprócz tego ma on fajny, kameralny, bardziej spokojny charakter. Vintgar jest mocniej oblegany turystycznie, droższy i ma moim zdaniem trochę mniej urzekający charakter.
Jest większy niż Tolmin, ale to właśnie w Tolminie wysokie, kilkunastu lub kilkudziesięciometrowe ściany wąwozu w niektórych miejscach są od siebie ciasno rozsunięte, a pomiędzy nimi wije się przepięknie turkusowa rzeka Tolminka. Koryto rzeki Radovna, która wyrzeźbiła wąwóz Vintgar jest szersze, ale woda równie krystalicznie czysta.
I mogłabym powiedzieć, że ten Vintgar to można by sobie darować, gdyby nie on – cudowny wodospad Šum – najwyższy rzeczny wodospad na Słowenii. My byliśmy przy nim już poprzedniego wieczora, gdyż nocowaliśmy w samochodzie na parkingu. Przy wodospadzie spotkaliśmy młodą, licealną, płonącą w szale namiętności zakochaną parę ;). Aż poczułam ukłucie zazdrości, widać było, że znają się od niedawna, bo aż nie mogli się od siebie odkleić, nawet gdy nasza trójka stała obok.
No i zasadzie, to wąwóz Vintgar rzeczywiście można pominąć, bo dojście do wodospadu Šum nie wymaga zakupu biletu, ale jeśli chcecie odbyć spacer w tłumie turystów za cenę 10 €, to nic nie stoi na przeszkodzie ;). Ja jednak bardziej rekomenduję wizytę w wąwozie Tolmin, ale decyzja należy do Was.
Brak komentarzy